poniedziałek, 18 stycznia 2010

Odwieczna przyjaźń polsko-haitańska









W środku Ameryki Środkowej, na Wielkich Antylach, leży jedyne afrykańskie państwo Ameryki – Haiti.
Wszyscy od blisko tygodnia słyszymy o tym kraju. Zdjęcia ze zrujnowanych ulic Pòtoprens nie znikają z pierwszych stron gazet i newsów głównych wydań programów informacyjnych. Dla większości Polaków to egzotyczne, położone gdzieś hen za wielką wodą państewko w którym mieszkają murzyni.

Te, w sumie celne obserwacje, należy trochę uzupełnić. Haiti to państwo, gdzie nie ma żadnych bogactw naturalnych w związku z czym 80 % mieszkańców żyje na granicy ubóstwa, 2,2 % populacji ma AIDS (dane na 2007 r.), władza prezydenta kończy się za murami jego rezydencji. Haiti nie ma armii, policja niby jest, ale równie dobrze mogłoby jej nie być, bo przestępczość na haitańskiej części wyspy dołowanie szaleje. Jakby tego było mało, z powodu niekorzystnego położenia geograficznego, wyspę corocznie nawiedzają powodzie i huragany, które od 2001 do 2007 roku zabiły 18 tysięcy ludzi a prawie 140 pozbawiły dachów nad głową. Jeszcze przed kataklizmem, prawie 400 tysięcy haitańskich dzieci było na utrzymaniu miejscowych sierocińców. Olbrzymim problemem Haiti jest brak energii. W związku z tym ludzie wycinają masowo lasy – to oczywiście przyczyniło się do pustynnienia i degradacji gleb. Pisząc krótko – Haiti to państwo, które od lat, niepokojone specjalnie, umierało sobie po cichu, gdzieś na rubieżach świata. Dwunastego stycznia 2010 roku ostatecznie skonało.

Skąd tytuł tego wpisu? Cofnijmy się do przełomu XVIII i XIX wieku, wtedy to murzyńscy mieszkańcy Saint-Domingue, francuskiej części Hispanioli,* wykorzystali rewolucyjne ruchawki w Paryżu i ogłosili niepodległość. Niestety Francja, pełna wielkich słów i oświeceniowej ideologii, nie uznała tego za najlepszy pomysł. Zaczął się okres krwawych i bezwzględnych walk. Nie wnikając w szczegóły, w 1802 roku na wyspie wylądowali pierwsi polscy Legioniści. Były to siły, które miały wesprzeć zdziesiątkowaną przez choroby ekspedycję francuską. Negocjujący z Austrią Bonaparte postanowił się pozbyć niewygodnych w tym momencie Legionów. Sztuka ta udało mu się znakomicie.

W ramach ciekawostki podam, że pierwszym dowódcą polskich sił na Saint-Domingue był Władysław Franciszek Jabłonowski – uczestnik powstania kościuszkowskiego, polski i francuski generał, gorliwy, polski patriota. Co w tym ciekawego? W tym nic. Otóż Jabłonowski miał ciekawą ksywkę - „Murzynek”. W ramach wyjaśnienia - jego matka miała czarnego lokaja.
Jabłonowski zmarł niestety kilka tygodni po przybyciu na wyspę. Za jego przykładem poszło wielu legionistów. Z ponad pięciu tysięcy Polaków, którzy przybyli na wsypę, zginęło lub zmarło około czterech tysięcy – zdecydowaną większość, zaraz po przybyciu, zabiła żółta febra.

Ci z legionistów, którzy nie zmarli na choroby, rozpoczęli szalenie trudne walki z partyzantką w haitańskiej dżungli (wtedy jeszcze taka była). Jak wspomniałem walki były okrutne. Legioniści wspominali w listach w jak sposób byli traktowali ich towarzysze broni, którzy dostali się w ręce czarnych. Obcinanie uszu, nosów, wyłupywanie oczu, obdzieranie ze skóry – to była norma.
Zawiedzeni Polacy, w końcu mieli walczyć „o wolność naszą i waszą”, zaczęli masowo dezerterować i przyłączać się do powstańców. Nie tylko nasi tak robili.

W związku z tym nowoprzybyły generał francuski Vicount Donatien Rochambeau, postanowił wprowadzić nowe porządki w podlegających mu siłach. Vicount znany był z odwagi, wręcz brawury oraz dewiacji seksualnych i wyjątkowego sadyzmu. Sprowadził ze sobą, między innymi, 600 psów ludojadów (psów karmionych ludzkim mięsem). Terror wskoczył na wyższy poziom.

Prócz Polaków, masowo dezerterowali mulaci i murzyni, którzy walczyli w „wiernych” Francji oddziałach. Generał Rochambeau postanowił pozbyć się problemu. Jeden z „czarnych” oddziałów wezwano na musztrę i nakazano mu przybyć bez broni. Wszystkich „niepewnych politycznie” zakłuto bagnetami, byli w śród nich i dwunastoletni „żołnierze”. Część badaczy uważa, że rzezi dokonali Polacy, jednak historycy haitańscy zgodnie twierdzą, że nasi odmówili wykonania rozkazu. Fakt faktem, że wieść o solidarnej z murzynami postawie Polaków, prawdziwa czy też nie, szybko rozeszła się po wyspie.

Murzyni umieli już rozróżniać jeńców-Francuzów, których mordowali bez pytań, od Polaków. Nasi rodacy zaczęli stanowić w oddziałach powstańczych coraz większą siłę, ponoć tworzyli nawet osobistą gwardię Jeana-Jacques Dessalines, przywódcy rewolty.

Ostatecznie w 1803 roku, Francuzi opuścili wyspę. Wraz z nimi zrobiło to około dwustu Polaków, którzy nie uciekli do partyzantów.

Wdzięczność Haitańczyków była ogromna. Polakom dano wybór – powrót do Europy na koszt nowopowstałego państwa, lub pozostanie na wyspie na specjalnych zasadach. Trzynasty punkt konstytucji gwarantował obywatelstwo każdemu Polakowi, który o to wystąpi, naszym rodakom oferowano ziemię i podniesienie do najwyższej grupy społecznej.
Większość Polaków skorzystała z takie oferty – tylko część wróciła do Europy, zasiliła szeregi angielskich wojsk kolonialnych lub karaibskich piratów.

Historia ta miała ciekawe konsekwencje. W latach 20’ na okupowanym od 1915 przez Amerykanów Haiti wybuchło kolejne powstanie. Jednym z przysłanych do tłumienia rewolty marines był Faustin Wirkus, syn polskiego górnika.
Jakież było zdziwienie Wirkusa, gdy okazało się, że niektórzy miejscowi, o jaśniejszej skórze i dziwacznych nazwiskach jak Jasinski czy Polyniec, pięknie klną po polsku. Wirkus, wysłany na wyspę La Gonave w celu stworzenia posterunku policji, dzięki swojemu polskiemu pochodzeniu, zrobił niespodziewaną karierę. Został królem wyspy.

Byłby nim pewnie długo, gdyby nie wścibska amerykańska prasa. W konsekwencji zainteresowania mediów na wyspę przybył amerykański konsul celem rozmówienia się z marines co to za cyrki mają miejsce La Gonave. Okazało się, że Wirkus, prócz roli króla, pełnił również rolę kapłana voodoo. Był też szczęśliwym posiadacze sporego haremiku w którym prym wiodły mulackie piękności - Maria Korzel i Andrea Rybak. Ach te Polki ;)

Wirkus musiał rzucić „królestwo” i wrócił do USA – perswazja konsula okazała się zbyt silna. Na szczęście dla potomnych, Faustin spisał swe wspomnienia w autobiograficznej książce „The White King of La Gonave”. (z tego co wiem, brak polskiego wydania)



Wyspa Gonave - największa z satelickich wysp Hispanioli

To nie koniec historii „polskiego” Haiti. Większość legionistów, a tym samym i ich potomków, zamieszkiwała miejscowość Cazale. (można znaleźć na Google Earth pod Casale Haiti) Podczas dyktatury Papa Doci Duvalier, który gnębił mulatów, wielu "mieszańców" szukało tam schronienia. Cazale szybko stało się centrum opozycji.
Konsekwencje tego okazały się katastrofalne. Bojówki dyktatora weszły do miejscowości i zaczęły gwałty i rabunki. W odpowiedzi mieszkańcy Cazale spalili budynek policji i portrety Duvalier. Kilkuset żołnierzy przysłanych w sukurs bojownikom przyniosło ze sobą pożogę i kilkudniowe gwałty na mulatkach. Celem tego barbarzyństwa było przywrócenie "odpowiedniego" odcienia skóry mieszkańcom Cazale.

Kolejnym epizod naszych wspólnych stosunków był mecz mistrzostw świata w 1974 roku, kiedy wlepiliśmy Haitańczykom siedem goli. Po tym spotkaniu, został wykreślony z konstytucji Haiti zapis o automatycznym przyznawaniu ubiegającym się o obywatelstwo tego kraju Polakom.

W 1983 roku podczas wizyty Jana Pawła II na Haiti, na lotnisku dzieci z Cazale śpiewały Ojcu Świętemu polskie piosenki. Jeszcze w latach 90’, przebywający na Haiti z misją pokojową GROM-owcy byli często witani okrzykami w haitańskim, które oznaczały „szarżować jak Polak”.

Lata 90’ a zwłaszcza ostatnie lata przyniosły wielkie migracje ludności haitańskiej. Pewnie przyczyniło się do powolnego rozmywania „polskiej” społeczności Haiti. Ostatni kataklizm, podobnie jak dla wszystkich Haitańczyków, był przysłowiowym gwoździem do trumny. To państwo, ten naród już się nie podniesie. Świat będzie miał olbrzymi problem co z tym fantem zrobić.

Co Polacy dali Haiti prócz blond włosów, niebieskich oczu czy dziwacznych nazwisk? Do pacyfikacji Cazale za Duvalier, w miejscowości stały cudaczne drewniane budynki, podobne zupełnie do niczego - niczego afrykańskiego czy amerykańskiego. Były to stylizowane na polskie dworki pozostałości po legionistach. W haitańskiej odmianie voodoo czci się Czarną Madonnę (fotka poniżej). Jeszcze dekadę temu w okolicach Cazale stosowano lampiony zwane „craco” łudząco podobne do krakowskich szopek. Do dziś na Haitańczycy określają mulatów jako „blanco” bądź „polone”.

Dla większości z nas Haiti to bardzo odległa, egzotyczna kraina. Jak widać, dla części Haitańczyków, „polskość” to fragment ich tożsamości i odrębności, a kraina nad Wisłą jest odległa tylko geograficznie. Oczywiście, to Polska o której opowieści przekazali im ich przodkowie – czyli fantasmagoria, ale trzeba przyznać, że dla nas fantasmagoria niezywkle swojska.

Tym bardziej mnie boli, że ten kraj umiera.




"Nasz" Haitańczyk





„Co Ci przypomina, co Ci przypomina widok znajomy ten?”


* Hispaniola (Haiti) to nazwa wyspy na której obecnie leży Haiti i Dominikana.

poniedziałek, 11 stycznia 2010

Włamywacz osioł



Wielce ważne informacje z zagranicy

Sylvester Jiles, 25-letni przestępca, został uznany winnym naruszenia zasad zwolnienia warunkowego. Sylwek, skazany za morderstwo, po dogadaniu się z prokuratorem został warunkowo wypuszczony z więzienia. Jednak bliscy jego ofiary postanowili dokonać zemsty i dybali na żywot 25-latka. Ten tak się tym przejął, że postanowił wrócić do więzienia.
Jakież musiał wywołać zdumienie wśród strażników sposób w jaki Sylvester chciał dostać się do więzienia. Młody bohater tej opowiastki został znaleziony, gdy wisiał na drucie kolczastym wieńczącym 4-metrowy płot okalający więzienie.
Media nie podają, dlaczego Jiles nie zgłosił się do policji z prośbą o ochronę. Wiadomo jedynie, że błagał ściągających go z płotu strażników, żeby z powrotem umieścili go w celi. Jego prośby zapewne zostaną wysłuchane. Za próbę włamania grozi mu 15 lat.

Z kolei w Bułgarii złapano prawdopodobnego narkomana. Policja i prokuratura zleciły specjalistyczne badania czy rzeczywiście schwytany jest uzależniony.
Na ślad przestępcy organy ścigania trafiły dzięki życzliwym sąsiadom, którzy zadenuncjowali gospodarza Petyra Mitewa. Miał on hodować konopie indyjskie. Doniesienie okazało się prawdziwe. Patyra tłumaczy, że wszystko przez osła. Otóż ów uparty zwierz nie chce jeść nic innego jak tylko maryśkę.
Ile grozi osłu, media nie podają.




Konkurs: znajdź pięć różnic (nagród nie przewiduję)




niedziela, 10 stycznia 2010

Plebania z piekła rodem







Chcę Wam przedstawić pewien mało znany a ciekawy zespół punkowy. Plebania, bo o niej mowa, to grupa trzech starych załogantów z Helu, którzy grają ze sobą od 1991 roku.
Dla moich znajomych „antychrystów” ważną wiadomością będzie, że polskie teksty grupy są zdecydowanie antyklerykalne. Lecz nie tym urzekła mnie Plebania.
Goście wpadli na niecodzienny pomysł i zaczęli wplatać w punka dźwięki stylizowane na muzykę Indian Ameryki Północnej. Do tego doszły teksty tworzone w nieistniejącym języku „indiańskim”. I tak powstał ciekawy projekt muzyczny, który wyrwał się z punkowej sztampy. Nie jest to nic wielkiego muzycznie, ale może komuś z Was się spodoba. Mi podoba się bardzo – zastrzyk dobrej, indiańskiej energii ;)

Podaje Wam linki do wrzuty, na której, nomem omen, wrzuciłem trzy pieśni Plebanii. Dwie z nich to próbka indiańskiej twórczości, trzecia zaś to bardzo dobry kower utworu mojego ukochanego Dezertera.

http://natoolyn.wrzuta.pl/katalog/wszystkie/5ShaoHcBVAZ/plebania

środa, 6 stycznia 2010

Jesteś tym co jeż



Jeśli prawdą jest powiedzenie, że jesteśmy tym(i) co jemy, to te fotografie każą się nam zastanowić nad naszą, i nie tylko naszą, egzystencją. Rozumiem, że twórcy nazw wędlin mają bujną wyobraźnię, albo nie mają jej wcale, ale mogliby choć trochę pomyśleć.


(Fotki mojego autorstwa)


wtorek, 5 stycznia 2010

Bez-nadzieja – małe, polityczne podsumowanie minionego roku



W zeszły rok, Polska i reszta Świata weszły pełne nadziei. Od listopada 2008 największym imperium naszego globu rządził „czarny mesjasz lewicy”, który miał, jak to mesjasz, zbawiać. Kogo? Trzeba pytać lewicy. Grunt, że pierwszy czarny prezydent USA wlał nadzieje w serca milionów ludzi nie tylko w swoim kraju.

W krainie ziemniaka i bimbru, po roku rządów „na rozgrzewkę”, Platforma miała się wziąć do roboty.

Co z tego wyszło?

Zacznę od Baracka Obamy. Nie czuje się kompetentny, aby oceniać politykę wewnętrzną ekipy hawajskiego prezydenta, niemniej, coś o polityce zewnętrznej mam ochotę napisać. Nawet nie ochotę. Po prostu muszę.
Na tzw. Zachodzie były hamerykański prezio, Jurek Krzak, był przedstawiany w gorszym świetle niż Darth Vader w Gwiezdnych Wojnach. Potwór, morderca – główny zły boss, które należy pokonać na końcu gry.
No i stało się. Dwa razy wybrany na prezydenta George, nie mógł kandydować po raz trzeci, więc wygrał ktoś inny. I to jaki „ktoś”. Luke Skywalker! No tyle, że czarny i bez miecza, ale równie do wyrzygania dobry.

Co przyniósł rok 2009 w polityce zagramanicznej USA-„Imperium Zła”?

Obietnice zamknięcia więzienia Guantanamo. Barack, 22 stycznia roku poprzedniego, obiecał, że w ciągu roku więzienie zostanie zamknięte. Niedługo minie ów rok. Być może więzienie zostanie zamknięte, ale jak wieszczą specjaliści – ani procesów osadzonych nie będzie, bo z braku dowodów USA by je przegrało, ani osadzonych nikt nigdzie nie wypuści. Zwłaszcza, że w ostatnią nieudaną próbę zamachu byli zamieszani byli kuracjusze sanatorium na Kubie.

Zwiększenie udziału wojsk w Afganistanie. W sumie nic dziwnego w tej decyzji nie ma bo Obama ją zapowiedział podczas kampanii. Lecz nie to jest prawdziwie interesujące. Obama przede wszystkim zmienił całą strategię wobec Afganistanu.
Za strasznego i w ogóle „be” Busha, strategia była prosta - demokratyzacja i normalizacja. Co z niej wyszło? Kupa. I to na tyle śmierdząca, że Obama kompletnie zarzucił taką politykę wobec Afganistanu.
Co w zamian? Barack sięgnął po starą metodę z czasów zimnowojennych potyczek ze Związkiem Sowieckim – „skurczybyk, czy nie, ważne, że nasz”. I tak, jeszcze niedawno współpracujący z Talibami watażkowie są obecnie „pozyskiwani dla sprawy”.
Niby nic w tym złego, ale Amerykanie najpierw stworzyli Karzaja, potem pompowali w niego ciężkie pieniądze a i teraz udają, że wszystko gra po sfałszowanych wyborach prezydenckich. Jednocześnie ugadują się z przeciwnikami władzy centralnej w Afganistanie i tym też dobrze płacą.
Jaki w tym wszystkim cel? Amerykanie, z nikim tego nie uzgadniając, stwierdzili, że w Afganistanie normalnie nie będzie, więc trzeba tam szybko zrobić względny porządek i szybko czmychnąć. USA boi się wizerunkowej porażki NATO, wszystkie inne już NATO w Afganistanie poniosło, więc ma zamiar zamieść problem pod dywan. I tak za czas jakiś usłyszymy, że to już koniec wojny w Afganistanie i wszyscy szybko się wycofają zanim miejscowi się wezmą za łby.

Kolejnym „sukcesem” laureata pokojowej nagrody „No, ba!”, jest ogłoszenie rezygnacji z programu „Tarczy antyrakietowej”. Nie wiem co kierowało Obamą. Może to jakaś głęboko przemyślana strategia, a może po prostu kasa pusta? Nie o to mi chodzi. Poszliśmy wraz z Czechami na rękę Amerykanom i wbrew opinii dużej części społeczeństwa zgodziliśmy się na „Tarczę”. A co zrobili nasi sojusznicy? Jednostronnie, bez konsultacji zerwali umowę. Jakby było tego mało, poinformowali nas o tym 17 września, w dzień 70-tej rocznicy agresji sowieckiej na Rzeczpospolitą. Przejrzałem kalendarz w poszukiwaniu bardziej „niefortunnej” daty. Niestety, strzał w dziesiątkę, a raczej siedemnastkę. Lepiej nie mogli trafić.

Po co o tym wszystkim? Przecież to typowe Realpolitik. Jako historyka nie powinno mnie to dziwić.
No cóż, miałem nadzieję, że Amerykanie zaczną się choć troszkę liczyć z opiniami innych graczy. Głupim i naiwnym. Jak było za Busha, a wcześniej i za Clintona (vide Kosowo) tak jest i za Obamy. Zresztą, kiedy USA zachowywało się inaczej?
Amerykanie nie tyle nie słuchają, co po prostu wszystkich i wszystko mają głęboko w „de”. Pełen nasizm. My i tylko my. Inni się albo zgadzają, albo sio.
Najgorsze jest to, że jakby nie patrzeć, to są oni naszym „gwarantem bezpieczeństwa”. Niech Bóg, Szatan, albo cokolwiek innego ma na w swojej opiece jak mamy takich „gwarantów”.

Pora przejść po podsumowania dwunastu miesięcy nieróbstwa naszego rządu.
Gdy dwa lata temu PO wygrało wybory parlamentarne, mówiłem że następne też wygra Donald z ekipą – podtrzymuję tę opinię. Ani PiS ani SLD nie jest żadną alternatywą dla PO. Platforma wygra nie dlatego, że rządzi tak świetnie, tylko dlatego, że ludzie nie chcą powrotu kurdupli do władzy. Postkomuniści z Sojuszu Lewych Dochodów, po aferze Rywina, kompletnie stracili pomysł na siebie i wyborcy lewicowi głosują na Tuskistów, bo ci jako jedyni mają szansę wygrać z wciąż mocnym PiSem.
Do następnych wyborów nic się nie zmieni. I jest to prawdziwy dramat. Dlaczego? Bo Platforma zamiast wykorzystać, że nie ma dla niej alternatywy, zaczęła… co ja piszę, oni niczego nie zaczęli. Siedzą na tłustych dupskach i modlą się, żeby nic się nie spieprzyło. Nie mogą pojąć, tę tępe buce, jak to jest, że dwa lata po wyborach mają poparcie wyższe niż w dniu wyborów.
Zamiast głębokich reform finansów publicznych, szkolnictwa, sądownictwa i opieki zdrowotnej (to moim zdaniem najbardziej kuleje w kraju ziemniaka i bimbru), mamy festiwal w postaci komisji sejmowej (która to już, nie wiem) do wytłumaczenia afery hazardowej. Afera jest PO, ale głównymi oskarżonymi są ludzie PiSu. Sekuła, przewodniczący tego teatrzyku, bawi się z Tuskiem w złego i dobrego policjanta. Sekuła usuwa Wassermanna i Kępę z komisji – Tusk ubolewa i mówi, że on by tego nie zrobił. Sekuła wzywa na świadków usuniętych PiSiorów – Tusk ubolewa i mówi, że on by tego nie zrobił.
Dziś Sekuła stwierdził, że przesłuchał posłów PiSu „na wyraźne życzenie prezydium sejmu” i że niepokorni Wassermann i Kępa są winni pięciu tygodniom opóźnienia… No, żesz kurza mać. Czy PO wierzy, że ludzie są tak durnowaci i będą łykać te gierki jak ryby zanętę?
I niestety Platforma znowu wygra. Bo po prostu innej opcji nie ma.

Efektem takiej polityki, szanownie urzędującego Donalda, będzie to, że za kilka lat, jeśli nie będzie gruntownej reformy finansów, obudzimy się z ręką w nocniku jak dziś budzą się Węgrzy, Litwini, Łotysze i Estończycy. Będziemy mieli tak puste portfele jak puste są przemówienia Donka.

Tuksiści wychodzą z założenia, że wystarczy krajem jedynie sprawnie zarządzać. To ważne, choć i to tym patałachom nie wychodzi, ale rządzenie to nie samo zarządzanie. Trza mieć plany dalekosiężne. Jaką wizję Polski w 2030 roku ma Tusk i jak chce ją zrealizować? To pytanie trzeba by zadać każdemu politykowi. „Eeee”, „Yyyy” i innym dźwiękom nie było by końca. Potem byśmy usłyszeli o kraju mlekiem i miodem płynącym, ale jak to zrobić, co konkretnie jak zmieniać? Tego politycy nie wiedzą. Bo ich to ch… obchodzi. „W 2030 to nas już nie będzie u żłobu” – to by powiedzieli, gdyby mogli.

Podsumowanie roku 2009 kończę życzeniami autorstwa Roberta Górskiego z Kabaretu Moralnego Niepokoju Oby w nadchodzącym roku nie było wojny. A jak będzie, to żebyśmy ją wygrali.”

sobota, 2 stycznia 2010

W Nowy Rok w Nowy Blog



Witam na moim świeżo utworzonym blogu.


Od pewnego już czasu krążyła w mej głowie myśl o blogowaniu. Duży w tym udział miała lektura internetowych wynurzeń Sima, Wesyra i Draga. W końcu, jak widać, postanowiłem przekuć krążącą myśl w wiszącą stronę.

O czym będzie to blog? Przewiduję formę miszmaszu. Będzie trochę o historii, słów kilka o polityce, co nieco o MMA, cosik o planszówkach, książkach czy filmie a i pewnie będę poruszał jakieś jeszcze tematy.

Kończę życzeniami: Wam życzę, żebyście tu z chęcią zaglądali, sobie wytrwałości niezbędnej przy prowadzeniu bloga, a nam wszystkich, żeby nadchodzące dwanaście miesięcy było lepsze od poprzednich dwunastu.