czwartek, 9 września 2010

Czas na dokument: Fala – Jarocin ‘85





Przedstawiam Wam wielce ciekawy dokument o legendarnym festiwalu muzyków rockowych w Jarocinie. Waszą ciekawość wzbudzić może kilka rzeczy.

Po pierwsze muzyka różna, różniasta, znana i zapomniana. W filmie można zobaczyć i usłyszeć młodego Pawła Kukiza, Olafa Deriglasoffa, Romana Kostrzewskiego, Roberta Gawlińskiego, Grzegorza Ciechowskiego czy… Magdalenę Środę (tak, ta młoda, podobna do Środy, działaczka ZSMP perorująca o szkodliwości festiwalu, to Madzia we własnej osobie).

Po drugie, choć to stwierdzenie banalne, to dokument historii. Z filmu przebija charakterystyczne dla tamtych dni poczucie, że jutro będzie jeszcze gorsze niż dzisiaj. Hasło „No future” w naszym kraju miało znacznie głębszy sens niż na Wyspach. Dla mnie najbardziej dojmujące jest zestawienie wypowiedzi oficjeli z festiwalową rzeczywistością. Można też się pouśmiechać na widok mody jaka wtedy panowała.

Po trzecie w końcu film został zgrabnie nagrany oraz zmontowany. Kilka ujęć zrobiło na mnie ogromne wrażenie.

Z kronikarskiego obowiązku dodam, że w filmie znajdują się wycięte uprzednio przez cenzurę sceny, a po dokumencie umieszczono wywiad z twórcami „Fali”. Polecam obejrzeć całość.

Zasiądźcie wygodnie i oglądajcie.



sobota, 31 lipca 2010

„Kult klęski” – nie tylko u nas






Przy okazji kolejnych rocznic wybuchu Powstania Warszawskiego spotykam się z różnymi zarzutami co do świętowania tego wydarzenia. Najczęściej chyba powtarzanym argumentem jest coś w rodzaju „Tylko my Polacy świętujemy klęski i budujemy wokół nich świadomość narodową.” Postanowiłem zrobić małą listę świętych klęsk różnych państw Europy i reszty Świata. Robiłem ją na szybko w środku nocy więc musi mieć sporo braków.

Niemcy – ciągła trauma II WŚ z oceną której Niemcy do dziś mają problem. Z jednej strony niesamowity marsz wojsk Rzeszy przez prawie całą Europę: Czechosłowacja, Polska, Norwegia, Dania, Holandia, Belgia, Francja, Bałkany i olbrzymie połacie Związku Sowieckiego pod butem. Z drugiej klęska, odpowiedzialność za straszliwe zbrodnie. Patrząc ile w ostatnich latach powstaje w Niemczech filmów na temat wojny widać, że tema bardzo żywy.

Rosja – również II WŚ. Owszem zostali zwycięzcami, ale wszyscy w Rosji i byłych republikach wiedzą ile wcześniej było klęsk. Ile milionów obywateli ZSRS poszło w piach. Niby zwycięstwo, ale obarczone świadomością olbrzymich strat. Temat również żywy.

Francja – I WŚ. Typowe kadmejskie zwycięstwo. Pokonani, ale nie złamani Niemcy zaraz wywołali jeszcze większą ruchawkę, która zakończyła się dla nich tragicznie, a Francuzi za swe zwycięstwo zapłacili tak olbrzymią cenę, że zostali złamani. W trakcie II WŚ coś takiego jak duch bojowy armii francuskiej nie istniało. Zakończenie I WŚ jest we Francji bardzo ważnym i smutnym świętem. To nie dzień zwycięstwa a dzień oddawania hołdu milionom poległych.

Hiszpania – wojna domowa. Taką wojnę przegrywają wszyscy. Nie muszę tłumaczyć jak ważne to wydarzenie dla Hiszpanów.

Izrael – Holocaust. Opisywać i tłumaczyć nie muszę.

Japonia – zrzucenie bomb atomowych na Hiroszimę i Nagasaki. Jest to o tyle, swoją drogą, ciekawe, że w największym bombardowaniu konwencjonalnym na Tokio zginęło więcej ludzi niż w obu eksplozjach bomb atomowych nad Japonią. Niemniej dla Japończyków to niezwykle ważne daty.

USA – wszyscy terroryści czy bojownicy grożą USA „Drugim Wietnamem”. To nie przypadek. Amerykanie zabili w filmach o Wietnamie już więcej swoich niż ich zginęło w rzeczywistości.

Ot taka króciutka lista. Jak widać nie tylko my rozpamiętujemy klęski. Może dlatego, że jak powiadają zawodnicy MMA: „Jedna porażka uczy więcej niż wygrane.”

Powstawnie Warszawskie jest jedynym wydarzeniem z naszej historii, które jest powszechnie znane i które rozpala tak skrajne emocje. I bardzo dobrze. Jeśli historia ma uczyć to trzeba o niej myśleć i dyskutować. Inaczej do żadnych konstruktywnych wniosków się nie dojdzie.

Gotuj ze Stalinem!







Ostatnio ciągnę wątek stalinizmu. Dziś kolejny odcinek z serii. Tym razem przedstawię Wam kilka cytatów z pierwszej wydanej w Związku Sowieckim książki kucharskiej. Dzieło to ukazało się w drugiej połowie lat 30’. Tak, kilkanaście lat po powstaniu ZSRS. Nie wiem czemu tak późno. Może dlatego, że wcześniej nie było co jeść?

Każdy z rozdziałów „Książki o smacznym i zdrowym pożywianiu” udekorowano jakąś mądrą wypowiedzią Stalina bądź Anastasa Mikojana (wówczas człeka odpowiedzialnego za przemysł żywieniowy w Związku). Mottem samej książki były słowa słońca narodów: „Żyje się lepiej, towarzysze, żyje się weselej”. Komu? Tego Stalin nie wyjaśnił.

Rozdział „Potrawy mięsne” poprzedza taka oto dykteryjka:

Towarzysz Stalin już w 1918 roku w ówczesnym Carycynie, kiedy zajęty był likwidacją południowego frontu kontrrewolucji (…) z genialną przenikliwością przewidział problem stworzenia przemysłu spożywczego (…) Towarzysz Stalin pisał wówczas do Lenina w sprawie wysyłki mięsa do Moskwy. Teraz możemy powiedzieć, że budujemy i już zbudowaliśmy sześć potężnych fabryk konserw tam, gdzie towarzysz Stalin w 1918 roku domagał się zbudowania choćby jednej”.

Lokomotywa historii myślała i o parówach.

Ktoś może pomyśleć, że towarzysz Stalin, obciążony wielkimi problemami polityki międzynarodowej i wewnętrznej, nie jest w stanie poświęcić uwagi sprawom, jak produkcja parówek. Tak nie jest. Zdarza się, że ludowy komisarz przemysłu spożywczego o czymś zapomina, a towarzysz Stalin przypomina mu o tym. Powiedziałem (ja, Mikojan – przyp. OloBlog) przy jakiejś okazji, że chcę rozwinąć produkcję parówek. Towarzysz Stalin zaaprobował tę decyzję, wskazując na to, że w Ameryce fabrykanci parówek wzbogacili się na tym interesie, między innymi na ich sprzedaży na stadionach i w innych miejscach, w których gromadzi się publiczność. Stali się milionerami, królami parówek. Nam, towarzysze, nie są, oczywiście, potrzebni królowie, ale parówki trzeba robić pełną parą.”

Przed rozdziałem o zakąskach Mikojan zacytował fragment własnego przemówienia.

Dlaczego dotychczas mówiło się o pijaństwie rosyjskim? Dlatego, że za cara naród biedował i piło się nie z radości, lecz z rozpaczy, z nędzy. Pili właśnie po to, aby się zapić i zapomnieć o przeklętym życiu. Dostanie człowiek na butelkę wódki i pije, a pieniędzy na jedzenia nie starcza i zalewa się w trupa. Teraz życie stało się radosne, to znaczy, że można też wypić, ale wypić tak, aby nie tracić rozsądku i nie ze szkodą dla zdrowia.”

No to na zdrowie!

czwartek, 22 lipca 2010

Czas na dokument: Wirtualny szaman socrealizmu








Okres stalinizmu był jednym z najbardziej chorych w całej historii, nie tylko Rosji i innych państw związkowych, ale i całego Świata. Z jednej strony zbrodnie na niewyobrażalną skalę, z drugiej ogłupiająca i nachalna propaganda z której śmiejemy się do dziś.
Dziś o drugim aspekcie tamtych czasów. Bohaterem filmu jest legendarny (dosłownie, bo nie istniejący) kazachski poeta, piewca Stalina, Jeżowa, Woroszyłowa i innych czerwonych oprawców - Dżambuł Dżabajew.

Film niestety nie jest doskonały. Najbardziej wnerwia, że muzyka w tle zagłusza lektora. Niemniej polecam, choćby ze względu na samą historię, która bardzo dobrze obrazuje jedne z najczarniejszych lat ludzkości.


Ciekawostki historyczne: Koktajl Mołotowa





Dawno już nic nie pisałem więc w nadchodzących dniach uraczę Was kilkoma wpisami. Oto pierwszy z nich.


Koktajl Mołotowa to nieoficjalna nazwa butelki wypełnionej mieszanką płynów łatwopalnych i lontu. Tłumaczyć tego nie muszę, tak jak pierwszego członu nazwy, czyli „koktajl”. Mieszanka różnych płynów komuś skojarzyła się z koktajlem. Ot, cała filozofia. Czemu jednak patronem tego „drinka” został Mołotow?


Wikipedia, bez podania źródeł, stwierdza, że nazwę tę wymyślili żołnierze fińscy podczas wojny zimowej, kiedy to często witali oddziały pancerne Armii Czerwonej butelkami z benzyną. Zaraz potem czytamy, że Mołotow, jako „zastępca przewodniczącego Państwowego Komitetu Obrony, podpisał uchwałę, która zatwierdzała masową produkcję tejże broni. Niewykluczone, że stąd wzięła się ta nazwa.” Tak więc internetowa encyklopedia łączy fińskich żołnierzy z wojny zimowej ciskających butelkami z uchwałą sowiecką o produkcji takiego rodzaju amunicji. Od razu widać, że coś jest nie tak. Komu sowieci produkowali tę amunicję? No chyba nie Finom. W takim razie sobie. Ale po co? Rzucali nimi do fińskich czołgów? Zwalczali śnieg? Czy może polowali na Białą Śmierć? To wątpliwości natury logicznej.


Wyjaśnienie inne wątpliwości, chronologicznej, naprowadza nas na najbardziej prawdopodobną genezę nazwy tej broni. Rzeczywiście Mołotow był zastępcą przewodniczącego Państwowego Komitetu Obrony ZSRS. Rzeczywiście podpisał wspomnianą uchwałę. Jednak PKO powstał po napaści III Rzeszy na Związek Sowiecki.

Od pierwszych dni wojny, gdy panika w szeregach Armii Czerwonej paraliżowała praktycznie każde większe działania obronne czy zaczepne, ci Krasnoarmiejcy, którzy jednak chcieli walczyć, w bojach z niemieckimi czołgami używali, znanych sobie choćby z wojny zimowej, butelek z benzyną. Była to całkiem skuteczna, niedroga i szybka w produkcji broń której mógł użyć każdy piechur. W czasie, gdy Niezwyciężona Armia Czerwona oddawała całe połacie kraju bez walki, gdy wiele z fabryk sowieckich przerzucano pospiesznie na wschód gigantycznego państwa, zaopatrzenie piechoty w wystarczającą ilość granatów przeciwpancernych było „niewystarczające”. Najpierw poszczególne kompania następnie pułki i dywizje zaczęły produkcję własnych „ręcznych środków przeciwpancernych”. Uchwała podpisana przez Mołotowa sankcjonowała to zjawisko i spowodowała, że na zapleczu Frontów zaczęły powstawać całe fabryki produkujące „koktajle”. Niemcy dowiedzieli się w jakiś sposób o tej uchwale i o tym kto ją podpisał. I najprawdopodobniej to oni, nie Finowie, są autorami popularnej nazwy butelki zapalającej.


I tak oto, po przeczytaniu tego wpisu, staliście się mądrzejsi od Wikipedii. Gratuluję ;)


środa, 19 maja 2010

Dowód na istnienie Boga?


Nikt nie ma pewności czy Bóg istnieje czy nie, jednak jeśli istnieje to jest konkretnie pokręconym gościem.

Nie zadawajcie zbędnych pytań. Zanurzcie się w filmiku i w tańcu.


czwartek, 29 kwietnia 2010

poniedziałek, 12 kwietnia 2010

To wszystko Ruscy!



Od soboty czytam na różnych forach i słyszę tu i ówdzie, że to FSB, Putin (ponoć razem z Tuskiem) zamordowali nam prezydenta i „wiele niewygodnych Rosji ludzi”. Zastanawia mnie wielce zawartość puszki mózgowej ludzi tworzących i powtarzających te teorie.

Technicznie taki zamach jest oczywiście możliwy. Pytanie tylko co niby Rosja miała osiągnąć tym ruchem?
Przyjmijmy, że Putin trzy dni przez katastrofą dogadał się z Tuskiem co do szczegółów:

Zabijemy dwóch kandydatów na prezydenta, Komorowski na bank teraz przejmie Pałac. Zginie wielu czołowych polityków PiS [miał lecieć i Jarosław Kaczyński – zrezygnował jednak i oddał miejsce Wassermannowi!] więc wyeliminujemy Wam opozycję. Zabijemy szefa NBP i IPN-u, którzy są dla Was niewygodni. Zabijemy całe główne dowództwo wojska, żebyście mogli swoich obsadzić. Na dokładkę pójdzie Anna Walentynowicz, która bruździ popierającemu Was Wałęsie.
Wyślijcie w samolocie też paru swoich polityków, żeby podejrzeń nie było. Wybierzcie jakiś takich co to i tak ich nie lubicie, albo są tak głupi, że nie będzie Wam szkoda.
Po „wypadku” będziemy robić piękne gesty i Wasze media będą się nad tym zachwycać. Jak dobrze pójdzie to Wasz naród da się ogłupić. O Zachód się nie martwimy, Ci się zawsze się dają.
Jak już przejmiecie władzę, to się nam odwdzięczycie. Nie będzie wydobywania gazu z łupków, gazociąg Północny Wam się spodoba… no, to po maluchu!


Ładne? Tylko nierealne.
Przecież i tak zaraz byśmy mieli wybory! Platforma by je wygrała i po co to wszystko? Mordować tylu ludzi? Ryzykować dla kilku miesięcy władzy czymś takim? Ryzykować, że społeczeństwo porażone tragedią zrobi woltę i nagle zagłosuje na PiS (znam osoby, które tak zrobią)? To wszystko się kupy nie trzyma.
Gdzie twórcy tych teorii mają mózgi? Jeśli są na miejscu, to czemu tak funkcjonują? Nie znam odpowiedzi na te zagadki medyczne, ale mam nadzieję, że ktoś kiedyś na nie sensownie odpowie.

Dlaczego mnie to wszystko tak wkurza? Po 70 latach od zbrodni katyńskiej, lecący oddać hołd ofiarom polscy notable, oddali ofiarę w hołdzie. Cały świat mówi o tym co się stało pod Smoleńskiej i w ostatnią sobotę, ale i 70 lat temu. Władze Rosji pokazały w pierwszym kanale „Katyń” Wajdy, żeby Rosjanie wiedzieli dlaczego prezydent Polski leciał pod Smoleńsk.
Co oznacza ta emisja? Rosjanie zaczną się powoli domagać, żeby i ich ofiary zostały tak uczczone jak polskie. A w Polsce tak często się zapomina, że Stalin podpisał tysiące dekretów, rozkazów i innych papierków, które oznaczały śmierć dla dziesiątków milionów !!! Rosjan i innych przedstawicieli narodów Związku Sowieckiego. To są miliony takich katastrof jak ta z soboty, czy tysiące jak ta sprzed 70 lat! To morze krwi i ocean łez o których w Polsce się nie pamięta.

Władze rosyjskie, nie wiem jak szybko i jak zdecydowanie, będą musiały przedefiniować swoją politykę historyczną. I to zakrawa na cud. Piszę poważnie, nie myślałem, że tego dożyję.

Oczywiście nadal nasze dwa państwa mają wiele sprzecznych interesów. To normalne. Ale mam nadzieję a i widzę to już teraz, że hekatomba z soboty, posłuży wzajemnemu zrozumieniu Rosji i Polski – tak ich władz, jak i narodów.

Z Niemcami mamy niełatwe stosunki, ale jest szansa, że jeszcze za naszego życia, polskie stosunki z Rosją będą równie „niełatwe” jak te z sąsiadem zza Odry. Bo jeśli oceniać relacje na linii Warszawa – Berlin jako nie należące do najłatwiejszych, to nasze relacje z Moskwa należałoby ocenić jako katastrofę.

I być może było potrzeba katastrofy i porażającej daniny krwi z 10 kwietnia 2010 roku, żebyśmy razem z Rosjanami oprzytomnieli i zaczęli inaczej na siebie patrzeć.

Ja zacząłem.

wtorek, 2 marca 2010

Fajny chopina z niego był







Mamy rok chopinowski więc wpisuję się tym postem w obchody 200-lecia urodzin Fryderyka Chopina. Od razu muszę zaznaczyć, że żaden ze mnie znawca muzyki, a już zwłaszcza klasycznej. „Filharmonia” kojarzy mi się jedynie z wyrazem w gwiazdką (czyt. takim na którym łatwo się wyłożyć w towarzystwie), poważnie muzyki to ja raczej nie słucham.

Niemniej, gdyby podeszło do mnie dwóch groźnie wyglądających melomanów dzierżących w swych łapach batuty i spytaliby bezceremonialnie: Za kim jesteś? To bez wahania czy strzelić że za Bachem, Beethovenem a może Straussem, odparł bym z dumą: Za Chopinem!


Przyznaję, że jedynie co umiem wymienić z twórczości tego najsłynniejszego francuskiego kompozytora to Marsz Pogrzebowy oraz prastare, frankońskie mazurki.

Jak pisałem wcześniej, nie pretenduje do znawstwa. Jednak twórczość Chopina potrafi poruszyć najczulsze struny mego jestestwa. Może to podświadome? W końcu wszystko co polskie musi być najlepsze. A może to fakt, że Fryderyk jest mi bliski przez pochodzenie i fascynacje? I ja i ja Fryderyk to Mazurzy. On wychwalał płaczące na Mazowszu wierzby , mnie tkliwym jest mieszany drzewostan Lasu Kabackiego… No nie wiem. Grunt, że warto od czasu do czasu posłuchać tego kompozytora. A my, Polacy, powinniśmy mieć choć podstawowe informacje o Fryderyku Franciszku Chopinie. Tego od nas wymaga zwykła, ludzka przyzwoitość.


Utwór poniżej to jeden z Mazurków w aranżacji zespołu Marii Pomianowskiej (ludziom lubiącym szeroko rozumianą muzykę ludową polecam zaznajomienie się z twórczości tej artystki). Jest to utwór króciutki i żywy (bo Chopin nie tworzył tylko i wyłącznie jesiennych smutów).




Tak jeszcze. Wczoraj w „Trójce” była ciekawa audycja poświęcona Chopinowi. Redaktor i goście próbowali zdjąć Fryderyka z cokołu i pokazać, że to był normalny gość. Bardzo mi się podobało zacytowanie jednego z listów kompozytora. Frycek pisał w nim do przyjaciela o szkockiej księżniczce, która ustawicznie dybała na jego stan kawalerski. Nasz najbardziej cherlawy bohater narodowy (170 cm i 43 kilo) napisał mniej więcej coś takiego: „Zbyt jej uroda moją przypomina a niepodobna żebym się sam ze sobą całował.” Coś czuję, że chętnie bym się z nim napił ;)

sobota, 20 lutego 2010

Haiti - aktualka



Mój kolega Marcin (link do jego bloga wisi na mojej liście blogów - polecam, można się z niego dowiedzieć wielu rzeczy o egzotycznej krainie owiec) podesłał mi wywiad z "Dużego Formatu" Gazety Wyborczej z prof. Leszkiem Kolankiewiczem. Kolankiewicz jest specem od voodoo a i sporo wie o polskiej mniejszości na Haiti.


Jeśli kogoś zainteresował mój wpis o odwiecznej przyjaźni polsko-haitańskiej to i ten wywiad powinien.

środa, 17 lutego 2010

Buzi, buzi



Ciągnąc homofobiczny wątek, zaprezentuję Wam filmik z niezwykłego pojedynku jaki... no właściwie to się obył i się nie odbył zarazem.




Nauka z tego filmiku płynie taka. Uważajcie na facetów, których całujecie w usta, zwłaszcza na tych większych od siebie. No to - wielki buziak dla Was, prosto w Wasze gorące, rozchylone usta :*

Dobra i zła nienawiść







Przy okazji Igrzysk Olimpijskich w Vancouver wyszło, że istnieją dwa rodzaje nienawiści – jedna nacechowana jest negatywnie druga pozytywnie.

Tuż przed Igrzyskami zginał syn trenera Reprezentacji USA w hokeja, Brendan Burke. Chłopak grał w hokeja w wieku szkolnym, ale nie mógł znieść homofonicznych żarcików kolegów (ręka do góry kto takich nie robi?) i zrezygnował z kariery. W końcu się jednak przełamał i cały świat dowiedział się „jak lubi”. Oczywiście stał się bohaterem i „człowiekiem o twardym charakterze” (i miękkiej dupie, czego już nikt głośno nie powie).
Piękna i wzruszająca historia. Niestety, kilkanaście dni przed Igrzyskami chłopak zginął w wypadku samochodowym. Niech mu ziemia lekką będzie.
Rzecz jasna Ameryka jest wstrząśnięta tą śmiercią, zewsząd padają słowa jaki to był cudowny chłopak (sic!), ile to zrobił dobrego i inne bla, bla, bla.
Grunt, że nienawiść do gejów nie popłaca bo to są "cudowni ludzie". I słusznie, że nie popłaca bo nienawiść to złe uczucie. Jak się jednak okazuje nie zawsze.

Również przed IO gruchnęła inna sensacyjna wiadomość. Amerykański łyżwiarz figurowy (na bank pedał, patrz fotka) założył podczas swego występu na mistrzostwach USA sukienkę z prawdziwym lisim futrem. Na głowę tego nieszczęśnika posypały się gromy. Organizacje ekoterrorystyczne dostały piany. Na skrzynkę meilową tancerze napłynęła masa listów z pogróżkami. Chłop się mocno wystraszył i chyba na IO w futerku się nie pojawi. W obronie tancerza "lisobójcy" nikt nie stanął.

Teraz rodzi się pytanie. Gdyby „zieloni” napadli i na przykład pobili tancerza, to czy „różowi” by interweniowali? Wyobrażacie sobie ogólnoamerykańską wojnę ekosiów z homosiami? Która nienawiść jest lepsza i ma większe prawa - ta do "milusińskich mężczyzn" czy ta do mięsożerców, który nie wyrzucają skóry zwierzęcia tylko się w nią odziewają?

poniedziałek, 8 lutego 2010

Czas na dokument: Wojownik






Chce Wam zaprezentować jeden z najlepszych filmów dokumentalnych jakie było mi dane oglądać. „Wojownik” Marka Bławuta to opowieść o polskim kick-bokserze Marku Piotrowskim. Większości z Was to nazwisko pewnie nic nie mówi, ale w środowisku sportów walki „The Punisher” to żywa legenda. Wielokrotny mistrz świata, fenomen z Polski, który przyjechał do Stanów pod koniec lat 80’ i roznosił swoich przeciwników jednego po drugi. W końcu przyszły i porażki, ale Marek przegrał tylko dwa razy w swojej karierze i to nie z byle kim, bo innymi legendarnymi zawodnikami, Rickiem Roufus i Robem Kamanem.
„Wojownik” to nie jest jednak opowieść tylko i wyłącznie o Marku Piotrowskim sportowcu, ale i o człowieku, bardzo ciężko doświadczonym przez los. Kariera Piotrowskiego legła w gruzach niczym domek z kart za sprawą uszkodzeń mózgu, szczęśliwe życie prywatne okazało się iluzją, a żona Marka wymierzyła mu najpotężniejszy z ciosów jakie kiedykolwiek otrzymał. Nie jeden na jego miejscu poszedł by na najbliższy most i skoczył, ale nie ktoś taki jak tytułowy Wojownik. Dewiza Piotrowskiego to „Wstań i walcz” i w jego przypadku te słowa to nie mądrości na miarę chińskich przysłów.

Zapraszam do obejrzenia dwóch HL Marka „The Punishera” Piotrowskiego a następnie filmu o tym niezwykłym człowieku.

Highlights






Film

poniedziałek, 18 stycznia 2010

Odwieczna przyjaźń polsko-haitańska









W środku Ameryki Środkowej, na Wielkich Antylach, leży jedyne afrykańskie państwo Ameryki – Haiti.
Wszyscy od blisko tygodnia słyszymy o tym kraju. Zdjęcia ze zrujnowanych ulic Pòtoprens nie znikają z pierwszych stron gazet i newsów głównych wydań programów informacyjnych. Dla większości Polaków to egzotyczne, położone gdzieś hen za wielką wodą państewko w którym mieszkają murzyni.

Te, w sumie celne obserwacje, należy trochę uzupełnić. Haiti to państwo, gdzie nie ma żadnych bogactw naturalnych w związku z czym 80 % mieszkańców żyje na granicy ubóstwa, 2,2 % populacji ma AIDS (dane na 2007 r.), władza prezydenta kończy się za murami jego rezydencji. Haiti nie ma armii, policja niby jest, ale równie dobrze mogłoby jej nie być, bo przestępczość na haitańskiej części wyspy dołowanie szaleje. Jakby tego było mało, z powodu niekorzystnego położenia geograficznego, wyspę corocznie nawiedzają powodzie i huragany, które od 2001 do 2007 roku zabiły 18 tysięcy ludzi a prawie 140 pozbawiły dachów nad głową. Jeszcze przed kataklizmem, prawie 400 tysięcy haitańskich dzieci było na utrzymaniu miejscowych sierocińców. Olbrzymim problemem Haiti jest brak energii. W związku z tym ludzie wycinają masowo lasy – to oczywiście przyczyniło się do pustynnienia i degradacji gleb. Pisząc krótko – Haiti to państwo, które od lat, niepokojone specjalnie, umierało sobie po cichu, gdzieś na rubieżach świata. Dwunastego stycznia 2010 roku ostatecznie skonało.

Skąd tytuł tego wpisu? Cofnijmy się do przełomu XVIII i XIX wieku, wtedy to murzyńscy mieszkańcy Saint-Domingue, francuskiej części Hispanioli,* wykorzystali rewolucyjne ruchawki w Paryżu i ogłosili niepodległość. Niestety Francja, pełna wielkich słów i oświeceniowej ideologii, nie uznała tego za najlepszy pomysł. Zaczął się okres krwawych i bezwzględnych walk. Nie wnikając w szczegóły, w 1802 roku na wyspie wylądowali pierwsi polscy Legioniści. Były to siły, które miały wesprzeć zdziesiątkowaną przez choroby ekspedycję francuską. Negocjujący z Austrią Bonaparte postanowił się pozbyć niewygodnych w tym momencie Legionów. Sztuka ta udało mu się znakomicie.

W ramach ciekawostki podam, że pierwszym dowódcą polskich sił na Saint-Domingue był Władysław Franciszek Jabłonowski – uczestnik powstania kościuszkowskiego, polski i francuski generał, gorliwy, polski patriota. Co w tym ciekawego? W tym nic. Otóż Jabłonowski miał ciekawą ksywkę - „Murzynek”. W ramach wyjaśnienia - jego matka miała czarnego lokaja.
Jabłonowski zmarł niestety kilka tygodni po przybyciu na wyspę. Za jego przykładem poszło wielu legionistów. Z ponad pięciu tysięcy Polaków, którzy przybyli na wsypę, zginęło lub zmarło około czterech tysięcy – zdecydowaną większość, zaraz po przybyciu, zabiła żółta febra.

Ci z legionistów, którzy nie zmarli na choroby, rozpoczęli szalenie trudne walki z partyzantką w haitańskiej dżungli (wtedy jeszcze taka była). Jak wspomniałem walki były okrutne. Legioniści wspominali w listach w jak sposób byli traktowali ich towarzysze broni, którzy dostali się w ręce czarnych. Obcinanie uszu, nosów, wyłupywanie oczu, obdzieranie ze skóry – to była norma.
Zawiedzeni Polacy, w końcu mieli walczyć „o wolność naszą i waszą”, zaczęli masowo dezerterować i przyłączać się do powstańców. Nie tylko nasi tak robili.

W związku z tym nowoprzybyły generał francuski Vicount Donatien Rochambeau, postanowił wprowadzić nowe porządki w podlegających mu siłach. Vicount znany był z odwagi, wręcz brawury oraz dewiacji seksualnych i wyjątkowego sadyzmu. Sprowadził ze sobą, między innymi, 600 psów ludojadów (psów karmionych ludzkim mięsem). Terror wskoczył na wyższy poziom.

Prócz Polaków, masowo dezerterowali mulaci i murzyni, którzy walczyli w „wiernych” Francji oddziałach. Generał Rochambeau postanowił pozbyć się problemu. Jeden z „czarnych” oddziałów wezwano na musztrę i nakazano mu przybyć bez broni. Wszystkich „niepewnych politycznie” zakłuto bagnetami, byli w śród nich i dwunastoletni „żołnierze”. Część badaczy uważa, że rzezi dokonali Polacy, jednak historycy haitańscy zgodnie twierdzą, że nasi odmówili wykonania rozkazu. Fakt faktem, że wieść o solidarnej z murzynami postawie Polaków, prawdziwa czy też nie, szybko rozeszła się po wyspie.

Murzyni umieli już rozróżniać jeńców-Francuzów, których mordowali bez pytań, od Polaków. Nasi rodacy zaczęli stanowić w oddziałach powstańczych coraz większą siłę, ponoć tworzyli nawet osobistą gwardię Jeana-Jacques Dessalines, przywódcy rewolty.

Ostatecznie w 1803 roku, Francuzi opuścili wyspę. Wraz z nimi zrobiło to około dwustu Polaków, którzy nie uciekli do partyzantów.

Wdzięczność Haitańczyków była ogromna. Polakom dano wybór – powrót do Europy na koszt nowopowstałego państwa, lub pozostanie na wyspie na specjalnych zasadach. Trzynasty punkt konstytucji gwarantował obywatelstwo każdemu Polakowi, który o to wystąpi, naszym rodakom oferowano ziemię i podniesienie do najwyższej grupy społecznej.
Większość Polaków skorzystała z takie oferty – tylko część wróciła do Europy, zasiliła szeregi angielskich wojsk kolonialnych lub karaibskich piratów.

Historia ta miała ciekawe konsekwencje. W latach 20’ na okupowanym od 1915 przez Amerykanów Haiti wybuchło kolejne powstanie. Jednym z przysłanych do tłumienia rewolty marines był Faustin Wirkus, syn polskiego górnika.
Jakież było zdziwienie Wirkusa, gdy okazało się, że niektórzy miejscowi, o jaśniejszej skórze i dziwacznych nazwiskach jak Jasinski czy Polyniec, pięknie klną po polsku. Wirkus, wysłany na wyspę La Gonave w celu stworzenia posterunku policji, dzięki swojemu polskiemu pochodzeniu, zrobił niespodziewaną karierę. Został królem wyspy.

Byłby nim pewnie długo, gdyby nie wścibska amerykańska prasa. W konsekwencji zainteresowania mediów na wyspę przybył amerykański konsul celem rozmówienia się z marines co to za cyrki mają miejsce La Gonave. Okazało się, że Wirkus, prócz roli króla, pełnił również rolę kapłana voodoo. Był też szczęśliwym posiadacze sporego haremiku w którym prym wiodły mulackie piękności - Maria Korzel i Andrea Rybak. Ach te Polki ;)

Wirkus musiał rzucić „królestwo” i wrócił do USA – perswazja konsula okazała się zbyt silna. Na szczęście dla potomnych, Faustin spisał swe wspomnienia w autobiograficznej książce „The White King of La Gonave”. (z tego co wiem, brak polskiego wydania)



Wyspa Gonave - największa z satelickich wysp Hispanioli

To nie koniec historii „polskiego” Haiti. Większość legionistów, a tym samym i ich potomków, zamieszkiwała miejscowość Cazale. (można znaleźć na Google Earth pod Casale Haiti) Podczas dyktatury Papa Doci Duvalier, który gnębił mulatów, wielu "mieszańców" szukało tam schronienia. Cazale szybko stało się centrum opozycji.
Konsekwencje tego okazały się katastrofalne. Bojówki dyktatora weszły do miejscowości i zaczęły gwałty i rabunki. W odpowiedzi mieszkańcy Cazale spalili budynek policji i portrety Duvalier. Kilkuset żołnierzy przysłanych w sukurs bojownikom przyniosło ze sobą pożogę i kilkudniowe gwałty na mulatkach. Celem tego barbarzyństwa było przywrócenie "odpowiedniego" odcienia skóry mieszkańcom Cazale.

Kolejnym epizod naszych wspólnych stosunków był mecz mistrzostw świata w 1974 roku, kiedy wlepiliśmy Haitańczykom siedem goli. Po tym spotkaniu, został wykreślony z konstytucji Haiti zapis o automatycznym przyznawaniu ubiegającym się o obywatelstwo tego kraju Polakom.

W 1983 roku podczas wizyty Jana Pawła II na Haiti, na lotnisku dzieci z Cazale śpiewały Ojcu Świętemu polskie piosenki. Jeszcze w latach 90’, przebywający na Haiti z misją pokojową GROM-owcy byli często witani okrzykami w haitańskim, które oznaczały „szarżować jak Polak”.

Lata 90’ a zwłaszcza ostatnie lata przyniosły wielkie migracje ludności haitańskiej. Pewnie przyczyniło się do powolnego rozmywania „polskiej” społeczności Haiti. Ostatni kataklizm, podobnie jak dla wszystkich Haitańczyków, był przysłowiowym gwoździem do trumny. To państwo, ten naród już się nie podniesie. Świat będzie miał olbrzymi problem co z tym fantem zrobić.

Co Polacy dali Haiti prócz blond włosów, niebieskich oczu czy dziwacznych nazwisk? Do pacyfikacji Cazale za Duvalier, w miejscowości stały cudaczne drewniane budynki, podobne zupełnie do niczego - niczego afrykańskiego czy amerykańskiego. Były to stylizowane na polskie dworki pozostałości po legionistach. W haitańskiej odmianie voodoo czci się Czarną Madonnę (fotka poniżej). Jeszcze dekadę temu w okolicach Cazale stosowano lampiony zwane „craco” łudząco podobne do krakowskich szopek. Do dziś na Haitańczycy określają mulatów jako „blanco” bądź „polone”.

Dla większości z nas Haiti to bardzo odległa, egzotyczna kraina. Jak widać, dla części Haitańczyków, „polskość” to fragment ich tożsamości i odrębności, a kraina nad Wisłą jest odległa tylko geograficznie. Oczywiście, to Polska o której opowieści przekazali im ich przodkowie – czyli fantasmagoria, ale trzeba przyznać, że dla nas fantasmagoria niezywkle swojska.

Tym bardziej mnie boli, że ten kraj umiera.




"Nasz" Haitańczyk





„Co Ci przypomina, co Ci przypomina widok znajomy ten?”


* Hispaniola (Haiti) to nazwa wyspy na której obecnie leży Haiti i Dominikana.

poniedziałek, 11 stycznia 2010

Włamywacz osioł



Wielce ważne informacje z zagranicy

Sylvester Jiles, 25-letni przestępca, został uznany winnym naruszenia zasad zwolnienia warunkowego. Sylwek, skazany za morderstwo, po dogadaniu się z prokuratorem został warunkowo wypuszczony z więzienia. Jednak bliscy jego ofiary postanowili dokonać zemsty i dybali na żywot 25-latka. Ten tak się tym przejął, że postanowił wrócić do więzienia.
Jakież musiał wywołać zdumienie wśród strażników sposób w jaki Sylvester chciał dostać się do więzienia. Młody bohater tej opowiastki został znaleziony, gdy wisiał na drucie kolczastym wieńczącym 4-metrowy płot okalający więzienie.
Media nie podają, dlaczego Jiles nie zgłosił się do policji z prośbą o ochronę. Wiadomo jedynie, że błagał ściągających go z płotu strażników, żeby z powrotem umieścili go w celi. Jego prośby zapewne zostaną wysłuchane. Za próbę włamania grozi mu 15 lat.

Z kolei w Bułgarii złapano prawdopodobnego narkomana. Policja i prokuratura zleciły specjalistyczne badania czy rzeczywiście schwytany jest uzależniony.
Na ślad przestępcy organy ścigania trafiły dzięki życzliwym sąsiadom, którzy zadenuncjowali gospodarza Petyra Mitewa. Miał on hodować konopie indyjskie. Doniesienie okazało się prawdziwe. Patyra tłumaczy, że wszystko przez osła. Otóż ów uparty zwierz nie chce jeść nic innego jak tylko maryśkę.
Ile grozi osłu, media nie podają.




Konkurs: znajdź pięć różnic (nagród nie przewiduję)




niedziela, 10 stycznia 2010

Plebania z piekła rodem







Chcę Wam przedstawić pewien mało znany a ciekawy zespół punkowy. Plebania, bo o niej mowa, to grupa trzech starych załogantów z Helu, którzy grają ze sobą od 1991 roku.
Dla moich znajomych „antychrystów” ważną wiadomością będzie, że polskie teksty grupy są zdecydowanie antyklerykalne. Lecz nie tym urzekła mnie Plebania.
Goście wpadli na niecodzienny pomysł i zaczęli wplatać w punka dźwięki stylizowane na muzykę Indian Ameryki Północnej. Do tego doszły teksty tworzone w nieistniejącym języku „indiańskim”. I tak powstał ciekawy projekt muzyczny, który wyrwał się z punkowej sztampy. Nie jest to nic wielkiego muzycznie, ale może komuś z Was się spodoba. Mi podoba się bardzo – zastrzyk dobrej, indiańskiej energii ;)

Podaje Wam linki do wrzuty, na której, nomem omen, wrzuciłem trzy pieśni Plebanii. Dwie z nich to próbka indiańskiej twórczości, trzecia zaś to bardzo dobry kower utworu mojego ukochanego Dezertera.

http://natoolyn.wrzuta.pl/katalog/wszystkie/5ShaoHcBVAZ/plebania

środa, 6 stycznia 2010

Jesteś tym co jeż



Jeśli prawdą jest powiedzenie, że jesteśmy tym(i) co jemy, to te fotografie każą się nam zastanowić nad naszą, i nie tylko naszą, egzystencją. Rozumiem, że twórcy nazw wędlin mają bujną wyobraźnię, albo nie mają jej wcale, ale mogliby choć trochę pomyśleć.


(Fotki mojego autorstwa)


wtorek, 5 stycznia 2010

Bez-nadzieja – małe, polityczne podsumowanie minionego roku



W zeszły rok, Polska i reszta Świata weszły pełne nadziei. Od listopada 2008 największym imperium naszego globu rządził „czarny mesjasz lewicy”, który miał, jak to mesjasz, zbawiać. Kogo? Trzeba pytać lewicy. Grunt, że pierwszy czarny prezydent USA wlał nadzieje w serca milionów ludzi nie tylko w swoim kraju.

W krainie ziemniaka i bimbru, po roku rządów „na rozgrzewkę”, Platforma miała się wziąć do roboty.

Co z tego wyszło?

Zacznę od Baracka Obamy. Nie czuje się kompetentny, aby oceniać politykę wewnętrzną ekipy hawajskiego prezydenta, niemniej, coś o polityce zewnętrznej mam ochotę napisać. Nawet nie ochotę. Po prostu muszę.
Na tzw. Zachodzie były hamerykański prezio, Jurek Krzak, był przedstawiany w gorszym świetle niż Darth Vader w Gwiezdnych Wojnach. Potwór, morderca – główny zły boss, które należy pokonać na końcu gry.
No i stało się. Dwa razy wybrany na prezydenta George, nie mógł kandydować po raz trzeci, więc wygrał ktoś inny. I to jaki „ktoś”. Luke Skywalker! No tyle, że czarny i bez miecza, ale równie do wyrzygania dobry.

Co przyniósł rok 2009 w polityce zagramanicznej USA-„Imperium Zła”?

Obietnice zamknięcia więzienia Guantanamo. Barack, 22 stycznia roku poprzedniego, obiecał, że w ciągu roku więzienie zostanie zamknięte. Niedługo minie ów rok. Być może więzienie zostanie zamknięte, ale jak wieszczą specjaliści – ani procesów osadzonych nie będzie, bo z braku dowodów USA by je przegrało, ani osadzonych nikt nigdzie nie wypuści. Zwłaszcza, że w ostatnią nieudaną próbę zamachu byli zamieszani byli kuracjusze sanatorium na Kubie.

Zwiększenie udziału wojsk w Afganistanie. W sumie nic dziwnego w tej decyzji nie ma bo Obama ją zapowiedział podczas kampanii. Lecz nie to jest prawdziwie interesujące. Obama przede wszystkim zmienił całą strategię wobec Afganistanu.
Za strasznego i w ogóle „be” Busha, strategia była prosta - demokratyzacja i normalizacja. Co z niej wyszło? Kupa. I to na tyle śmierdząca, że Obama kompletnie zarzucił taką politykę wobec Afganistanu.
Co w zamian? Barack sięgnął po starą metodę z czasów zimnowojennych potyczek ze Związkiem Sowieckim – „skurczybyk, czy nie, ważne, że nasz”. I tak, jeszcze niedawno współpracujący z Talibami watażkowie są obecnie „pozyskiwani dla sprawy”.
Niby nic w tym złego, ale Amerykanie najpierw stworzyli Karzaja, potem pompowali w niego ciężkie pieniądze a i teraz udają, że wszystko gra po sfałszowanych wyborach prezydenckich. Jednocześnie ugadują się z przeciwnikami władzy centralnej w Afganistanie i tym też dobrze płacą.
Jaki w tym wszystkim cel? Amerykanie, z nikim tego nie uzgadniając, stwierdzili, że w Afganistanie normalnie nie będzie, więc trzeba tam szybko zrobić względny porządek i szybko czmychnąć. USA boi się wizerunkowej porażki NATO, wszystkie inne już NATO w Afganistanie poniosło, więc ma zamiar zamieść problem pod dywan. I tak za czas jakiś usłyszymy, że to już koniec wojny w Afganistanie i wszyscy szybko się wycofają zanim miejscowi się wezmą za łby.

Kolejnym „sukcesem” laureata pokojowej nagrody „No, ba!”, jest ogłoszenie rezygnacji z programu „Tarczy antyrakietowej”. Nie wiem co kierowało Obamą. Może to jakaś głęboko przemyślana strategia, a może po prostu kasa pusta? Nie o to mi chodzi. Poszliśmy wraz z Czechami na rękę Amerykanom i wbrew opinii dużej części społeczeństwa zgodziliśmy się na „Tarczę”. A co zrobili nasi sojusznicy? Jednostronnie, bez konsultacji zerwali umowę. Jakby było tego mało, poinformowali nas o tym 17 września, w dzień 70-tej rocznicy agresji sowieckiej na Rzeczpospolitą. Przejrzałem kalendarz w poszukiwaniu bardziej „niefortunnej” daty. Niestety, strzał w dziesiątkę, a raczej siedemnastkę. Lepiej nie mogli trafić.

Po co o tym wszystkim? Przecież to typowe Realpolitik. Jako historyka nie powinno mnie to dziwić.
No cóż, miałem nadzieję, że Amerykanie zaczną się choć troszkę liczyć z opiniami innych graczy. Głupim i naiwnym. Jak było za Busha, a wcześniej i za Clintona (vide Kosowo) tak jest i za Obamy. Zresztą, kiedy USA zachowywało się inaczej?
Amerykanie nie tyle nie słuchają, co po prostu wszystkich i wszystko mają głęboko w „de”. Pełen nasizm. My i tylko my. Inni się albo zgadzają, albo sio.
Najgorsze jest to, że jakby nie patrzeć, to są oni naszym „gwarantem bezpieczeństwa”. Niech Bóg, Szatan, albo cokolwiek innego ma na w swojej opiece jak mamy takich „gwarantów”.

Pora przejść po podsumowania dwunastu miesięcy nieróbstwa naszego rządu.
Gdy dwa lata temu PO wygrało wybory parlamentarne, mówiłem że następne też wygra Donald z ekipą – podtrzymuję tę opinię. Ani PiS ani SLD nie jest żadną alternatywą dla PO. Platforma wygra nie dlatego, że rządzi tak świetnie, tylko dlatego, że ludzie nie chcą powrotu kurdupli do władzy. Postkomuniści z Sojuszu Lewych Dochodów, po aferze Rywina, kompletnie stracili pomysł na siebie i wyborcy lewicowi głosują na Tuskistów, bo ci jako jedyni mają szansę wygrać z wciąż mocnym PiSem.
Do następnych wyborów nic się nie zmieni. I jest to prawdziwy dramat. Dlaczego? Bo Platforma zamiast wykorzystać, że nie ma dla niej alternatywy, zaczęła… co ja piszę, oni niczego nie zaczęli. Siedzą na tłustych dupskach i modlą się, żeby nic się nie spieprzyło. Nie mogą pojąć, tę tępe buce, jak to jest, że dwa lata po wyborach mają poparcie wyższe niż w dniu wyborów.
Zamiast głębokich reform finansów publicznych, szkolnictwa, sądownictwa i opieki zdrowotnej (to moim zdaniem najbardziej kuleje w kraju ziemniaka i bimbru), mamy festiwal w postaci komisji sejmowej (która to już, nie wiem) do wytłumaczenia afery hazardowej. Afera jest PO, ale głównymi oskarżonymi są ludzie PiSu. Sekuła, przewodniczący tego teatrzyku, bawi się z Tuskiem w złego i dobrego policjanta. Sekuła usuwa Wassermanna i Kępę z komisji – Tusk ubolewa i mówi, że on by tego nie zrobił. Sekuła wzywa na świadków usuniętych PiSiorów – Tusk ubolewa i mówi, że on by tego nie zrobił.
Dziś Sekuła stwierdził, że przesłuchał posłów PiSu „na wyraźne życzenie prezydium sejmu” i że niepokorni Wassermann i Kępa są winni pięciu tygodniom opóźnienia… No, żesz kurza mać. Czy PO wierzy, że ludzie są tak durnowaci i będą łykać te gierki jak ryby zanętę?
I niestety Platforma znowu wygra. Bo po prostu innej opcji nie ma.

Efektem takiej polityki, szanownie urzędującego Donalda, będzie to, że za kilka lat, jeśli nie będzie gruntownej reformy finansów, obudzimy się z ręką w nocniku jak dziś budzą się Węgrzy, Litwini, Łotysze i Estończycy. Będziemy mieli tak puste portfele jak puste są przemówienia Donka.

Tuksiści wychodzą z założenia, że wystarczy krajem jedynie sprawnie zarządzać. To ważne, choć i to tym patałachom nie wychodzi, ale rządzenie to nie samo zarządzanie. Trza mieć plany dalekosiężne. Jaką wizję Polski w 2030 roku ma Tusk i jak chce ją zrealizować? To pytanie trzeba by zadać każdemu politykowi. „Eeee”, „Yyyy” i innym dźwiękom nie było by końca. Potem byśmy usłyszeli o kraju mlekiem i miodem płynącym, ale jak to zrobić, co konkretnie jak zmieniać? Tego politycy nie wiedzą. Bo ich to ch… obchodzi. „W 2030 to nas już nie będzie u żłobu” – to by powiedzieli, gdyby mogli.

Podsumowanie roku 2009 kończę życzeniami autorstwa Roberta Górskiego z Kabaretu Moralnego Niepokoju Oby w nadchodzącym roku nie było wojny. A jak będzie, to żebyśmy ją wygrali.”

sobota, 2 stycznia 2010

W Nowy Rok w Nowy Blog



Witam na moim świeżo utworzonym blogu.


Od pewnego już czasu krążyła w mej głowie myśl o blogowaniu. Duży w tym udział miała lektura internetowych wynurzeń Sima, Wesyra i Draga. W końcu, jak widać, postanowiłem przekuć krążącą myśl w wiszącą stronę.

O czym będzie to blog? Przewiduję formę miszmaszu. Będzie trochę o historii, słów kilka o polityce, co nieco o MMA, cosik o planszówkach, książkach czy filmie a i pewnie będę poruszał jakieś jeszcze tematy.

Kończę życzeniami: Wam życzę, żebyście tu z chęcią zaglądali, sobie wytrwałości niezbędnej przy prowadzeniu bloga, a nam wszystkich, żeby nadchodzące dwanaście miesięcy było lepsze od poprzednich dwunastu.